wtorek, 25 lutego 2014

Rozdział jedenasty

Biegnę przed siebie, ile sił w nogach. Uciekam przed jakimś mężczyzną. Dogania mnie i powala na ziemię.
-Teraz jesteś tylko moja! – szepcze wprost do mojego ucha. Zaczynam krzyczeć, lecz nikt nie przybiega mi na pomoc. Jego dłonie przesuwają się po moich plecach ku spodniom. Krzyczę jeszcze głośniej. Zamyka mi usta pocałunkiem, wpychając do nich na siłę swój język.
Budzę się z krzykiem. Podnoszę się, oddychając szybko. Po moich policzkach zaczynają spływać łzy. To sen. Zły sen. Próbuję się uspokoić. Do pokoju wpada Marco.
- Co się stało ? – pyta, podbiegając do mnie. Przytula mnie, uspokaja, odgarniając włosy z czoła. Przez kilka minut tkwię w jego uścisku, w którym czuję się bezpiecznie. Opowiadam mu o śnie, on cały czas mówi, że to tylko koszmar. Kiedy ma zamiar wychodzić, pytam :
- Może zostaniesz? Będę czuć się bezpieczniej..
Przytakuje, podchodzi do łóżka i kładzie się koło mnie. Obejmuje, a ja kładę głowę na jego torsie. Pewna, że nic mi nie grozi, zasypiam.

-*-

Budzi go Ania. Słyszała jakieś krzyki. Wstaje i idzie do pokoju Marco. Jednak nie zastaje go tam. Wraca do żony. Razem wychodzą z pokoju i ruszają w stronę pokoju Weroniki. Cicho otwierają drzwi i zaglądają do środka.
- O kurcze !
- Mówił, że zamierza jej wyznać miłość  …
- Jak to ?
- Nie mów, że nie zauważyłaś, że się zakochał !
- Coś przeczuwałam… Dobra, chodź – Ania zamyka drzwi. 
- Jakie krzyki słyszałaś ? – przypomina sobie Robert.                                    
- Chyba mi się wydawało… To wszystko przez te twoje horrory ! – składa namiętny pocałunek na ustach męża. Wracają do swojego pokoju.

-*-

Otwieram oczy. Powoli. I widzę go, leży obok. Ma zamknięte oczy. Jeszcze śpi. Wygląda tak słodko. Szkoda, że nigdy nie będzie mój. Przyśnił mi się tej nocy. Spoglądam na jego wargi. Tak bardzo chciałabym o teraz pocałować. Nie. Próbuję podnieść się, ale budzę wtedy Marco. 
- Dzień dobry – mówi, podnosząc się na łokciach i zaczesując włosy do tyłu. – Koszmary wróciły ?
- Nie – odpowiadam z uśmiechem.
- Chodź, zrobimy Lewandowskim śniadanie.
- Ale gotowanie nie jest moją dobrą stroną.
- Pomożesz mi !
Wstaje i wyciąga w moją stronę rękę. Łapię za nią i Marco prowadzi mnie przez korytarz. Schodzimy po schodach i wchodzimy do kuchni. Uśmiech nie schodzi z mojej twarzy. Ten sen. Ten koszmar. To było coś strasznego. Ale po części jestem z niego zadowolona. Mogłam zasnąć u boku Marco.
Stojąc, oparta o blat, przyglądam się blondynowi, który przygotowuje naleśniki.
- Jak ty to robisz? – pytam, kiedy Marco smażąc naleśniki, podrzuca je i łapie na patelnię.
-Chodź, pokażę ci – gestem ręki zaprasza mnie do podejścia bliżej. Staję przed kuchenką, nalewam ciasta na patelnię i czekam aż trochę się upiecze.
- No i jak ty to robisz ?
- Złap uchwyt- mówi, po czym staje za mną. Czuję te przysłowiowe motylki w brzuchu. Łapie za moją rękę, która niepewnie trzyma patelnię i razem podrzucamy naleśnik do góry, po czym ląduje z powrotem na patelni. – Widzisz ? To nie takie trudne spróbuj sama.
Robię dokładnie to samo, jednak mój naleśnik ląduje na podłodze.
- Nic mi się nie udaje…
- Musisz trochę poćwiczyć! – krzepiąco klepie mnie po ramieniu. – Może ja dokończę smażenie, a ty nakryj do stołu?
Kiwam głową. Po kilkunastu pytaniach gdzie wszystko się znajduje, rozkładam talerze i kubki. Następnie wracam do kuchni, gdzie na jednym z blatów stoi stos naleśników. Robimy jeszcze kilka kanapek, śmiejąc się i karmiąc się nawzajem.
- Auuuu ! Ugryzłaś mnie w palec !
- Tylko dlatego, że nie chciałeś dać mi tej kanapki ! – mówię, nie mogąc przestać się śmiać. Słysząc Anię i Roberta, schodzących po schodach, zabieramy jedzenie i zanosimy je do jadalni. Witam się z Lewandowskimi pocałunkiem w policzek i siadamy do stołu. Zjadam dwa naleśniki i czuję, jakbym za chwilę miała pęknąć. Dopijam do końca kawę i pytam :
- Co dzisiaj robimy ?
- Razem z Robertem postanowiliśmy wypożyczyć rowery i przejechać się po okolicy. Może pojedziecie z nami? – odpowiada Ania. Spoglądam na Marco, a on kiwa głową, że to ja mam podjąć decyzję.
- Wolałabym nie. Niby świeci słońce, ale temperatura jest dość niska. Nie chcę się przeziębić. Więc wy jedźcie, a ja zostanę w domu.
- A ty, Marco ? – pyta Robert.
- Też zostanę w domu. Zresztą skoro nie chcesz jechać, gdzieś cię zabiorę – zwraca się do mnie, puszczając oczko.
Dziękuję za śniadanie, odnoszę naczynia do zlewu i wchodzę po schodach na górę. Przemierzam korytarz i wchodzę do pokoju. Rzucam się na łóżko. Jego mina, kiedy niechcąco ugryzłam go w palec, to dziwne uczucie, kiedy jest obok. Czułam już to kiedyś. Ale wtedy się zawiodłam i nie jestem teraz gotowa na związek.
Słyszę pukanie do drzwi. Podnoszę się z łóżka i po moim „Proszę”, Marco wchodzi do pokoju.
- Jedziemy ?
- Gdzie ?
- Zobaczysz! Chodź – biorę polar, kurtkę i schodzę do salonu. Lewandowscy także są gotowi do swojego wyjazdu. Żegnamy się z nimi i wsiadamy do Range Rovera Reusa.
-Powiedz, gdzie jedziemy…
- Wspominałaś, że lubisz oglądać skoki narciarskie, więc jedziemy na skocznie. Mam nadzieję, że skoczkowie niemieccy będą mieli jakiś trening – odpowiada, cały czas patrząc na drogę.
- Czyli nie jesteś pewien tego, że mają tam akurat jakieś treningi ? – przecząco kiwa głową.
Siadamy na krzesełkach, tak aby móc oglądać skoki niemieckich reprezentantów. Udało się, mają dzisiaj trening.  
Podchodzi do nas Andreas Wellinger, który prosi o zdjęcie z Marco.
- Będę mógł się pochwalić bratu zdjęciem z tobą. Razem oglądamy mecze Borussi.
Biorę telefon skoczka i robię im zdjęcie. Nawiązujemy kontakt, rozmowa klei nam się bardzo dobrze. Po pewnym czasie dołączają do nas Kraus i Freund, i także dołączają się do rozmowy.
- Wpadnijcie na jakiś nasz mecz – mówi Marco, kiedy żegnamy się z skoczkami. Nigdy nie pomyślałabym, że mają tyle poczucia humoru i, że są tak otwarci na ludzi. Kiedy wracamy do samochodu, który zostawiliśmy dość daleko od skoczni, Marco zatrzymuje się.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham ?
- Chciałem zrobić już to dawno temu, jednak nie miałem tyle odwagi, a teraz czuję, że to najwyższy czas. Ja…
Przerywa mu Get it started. Mój telefon. 

środa, 19 lutego 2014

Rozdział dziesiąty

-Co ja ?
- Lubisz mnie ?- zadaje pytanie, ale nie dostaje odpowiedzi.
-Napijesz się czegoś ?- pytam, wstając z kanapy.
-Poproszę kawę.
Wchodzę do kuchni. Nalewam wodę do ekspresu, sypię kawę. W czasie kiedy kawa się parzy, na talerzyku układam ciasteczka i herbatniki. Do kuchni wbiega Simba i zaczyna biegać po pomieszczeniu. Ktoś staje za mną i zerka mi przez ramię. Zmysły szaleją, serce szybciej bije, przyśpiesza oddech. Jego zapach przyjemnie drażni moje nozdrza.
- Co robisz? – pyta, głosem wyrywając mnie z krainy marzeń.
-Kawę dla naszej dwójki- odpowiadam. Marco opiera się o blat.
- Czemu nie odpowiedziałaś na moje pytanie?
Spoglądam na niego. Nasze spojrzenia się krzyżują. Wygląda jak mały chłopczyk, któremu mama nie chciała kupić zabawki. Zaczynam się śmiać.
-A czy gdybym cię nie lubiła, byłbyś teraz w moim domu?
Wracam do poprzedniej czynności.
-Mówiłaś, że piszesz jakiś artykuł i potrzebujesz spokoju… Znalazłaś pracę ?
-To nic potwierdzonego. Nie chcę zapeszać.
Zauważam, że kawa jest już gotowa. Wyciągam filiżanki z szafki nad moją głową i nalewam do niej gorącego napoju.
-Proszę – mówię i podaję Marco filiżankę.
-Dziękuję… Moi rodzice mają domek pod Oberstdorfem. Góry, piękne krajobrazy, cisza, spokój. Pojechalibyśmy tam na dwa dni.
-A treningi ?
- Trener dał nam dwa dni wolnego. Ja odpocznę od Dortmundu,a ty napiszesz ten artykuł…
- I pojechalibyśmy sami ?
- Rozmawiałem z Robertem, powiedział, że z miłą chęcią pojadą z nami. To co ty na to ?
-A mogę się nie zgodzić ?
-Nie masz takiej możliwości.
-Dobrze. To kiedy jedziemy ?
- Jutro rano.
-Co zrobimy z Simbą ?
- Weźmiemy go ze sobą – odpowiada, pociąga łyk gorącej kawy. Przechodzimy do salonu i rozsiadamy na kanapie. Przy komedii śmiejemy się, rozmawiamy. Około dwudziestej pierwszej Marco jedzie do siebie. Biorę długą kąpiel, wstępnie się pakuję i kładę do łóżka. Zaczytana w kryminał słyszę jakiś chrobot. Ktoś skrobie w dolną część drzwi. Chyba wiem kto to. Otwieram drzwi i biorę na ręce Simbę.
-Chodź, będziesz spał ze mną – mówię do zwierzęcia. Kładę się z nim do łóżka i zasypiam.

Budzi mnie dzwonek do drzwi. Oboje z Simbą zrywamy się z łóżka. Szybko zbiegam po schodach, mało co nie potykając się o Simbę. W przedpokoju spoglądam na zegarek. Kogo niesie o tej porze ?
-Hej! Jeszcze nie gotowa? -kiwam przecząco głową. -Jak się domyślam, śniadania tez jeszcze nie jadłaś? Leć na górę się ubrać, a ja zrobię jakieś kanapki.
Wbiegam po schodach i wchodzę do sypialni. Zapomniałam włączyć budzik i zaspałam. Wrzucam szybko ciuchy do torby. Wyciągam ubrania z szafy i wchodzę do łazienki. Robię lekki makijaż i zakładam ciemne rurki i jeansową koszulę.
Schodzę do kuchni.
-Zjesz w samochodzie, bo nie mamy za dużo czasu- mówi, wręczając mi pojemnik z kanapkami i jednocześnie biorąc torbę. Woła Simbę, który od razu przybiega do blondyna i wychodzi z nim z domu. Biorę kurtkę, torebkę ,laptopa i  zamykam drzwi domu. Wsiadam do samochodu od strony pasażera i wyjeżdżamy z Dortmundu. Staram się nie zasypiać, ale to silniejsze ode mnie i po godzinie jazdy już zasypiam.
Budzę się na łóżku w nie-swojej sypialni. Została urządzona ze smakiem. Duże, dwuosobowe łóżko doskonale pasuje do pomalowanych na beżowo ścian pomieszczenia. Wstaję i podchodzę do okna. Witaj, Obestdorfie. Przede mną rozciągają się piękne krajobrazy. Gdzie reszta ? Wychodzę z pokoju i rozglądam się dookoła. Dostrzegam schody i ruszam w ich kierunku, cały czas podziwiając uroki tego domku. Powoli schodzę po drewnianych schodach, rozglądając się i szukając kogoś. Żadnej żywej duszy. Rozglądam się po pomieszczeniu, w którym się znajduję. Został urządzony w podobnym stylu jak sypialnia. Kominek, który znajduje się tutaj jest już raczej dość stary. Zauważam kuchnię i czuję pragnienie. Wchodzę do niej i do szklanki nalewam sobie wodę mineralną.
- Jak się spało ,śpiochu?- słyszę głos Marco zza pleców i odwracam się . Stoi w drzwiach, odziany jedynie w ręcznik, który trzyma się jedynie na biodrach, ukazując tym samym dość ładnie wyrzeźbiony brzuch.
-Całkiem dobrze. Możesz powiedzieć mi jak znalazłam się w tym łóżku ?
- Zaniosłem cię. Nie miałem z tym problemów, bo jesteś lekka jak piórko. Nie masz przypadkiem jakieś niedowagi ? –odpowiada, wyciągając z lodówki butelkę napoju chmielnego i wyciąga ją w moją stronę.- Chcesz ?
-Nie, dziękuję. I nie, nie mam żadnej niedowagi. Nie musisz się martwić, wszystko jest w jak najlepszym porządku – mówię i wychodzę z kuchni. Siadam na kanapie w salonie. – A gdzie Ania i Robert?
- Poszli na spacer. Za chwilę powinni wrócić – krzyczy z kuchni. Wstaję z kanapy i ruszam w stronę schodów. Dom robi wrażenie. Jest nieduży, przytulny, dobrze urządzony. Trzeba zabrać się za ten głupi artykuł. Wchodzę po schodach i odnajduję pokój, w którym się obudziłam. Przy szafie znajduję torbę z laptopem. Wyciągam go i kładę się z nim na łóżku. Czekam aż się włączy i otwieram Worda. Ktoś puka do drzwi.
-Proszę – mówię, drzwi się otwierają i do pokoju wchodzi Marco, a za nim wbiega Simba. Ma na sobie czarny T’shirt z krótkim rękawkiem i jeansy. Simba wskakuje na łóżko i kładzie się obok mnie. Zaczynam go głaskać.
- Ania i Robert już wrócił. Później robimy grilla. Mam nadzieję, że dołączysz do nas i napijesz się z nami !
-Co do tego ostatniego to muszę się porządnie zastanowić …
-Ale czemu ? Masz słabą główkę? – śmieje się. Chwytam za poduszkę i rzucam nią w kierunku Marco, ale on robi unik i poduszka ląduje na podłodze. Simba w tym czasie zeskakuje z łóżka i wybiega z pokoju. -Jak skończysz, zejdź do nas – mówi i wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Sięgam po torebkę i wyciągam z niej wizytówkę Martina. „Podaj mi swoje nazwisko, a powiem ci czym się interesujesz”…  Tępo wpatruję się w wizytówkę, a później w ścianę, szukając inspiracji.
Znowu ktoś puka i wchodzi.
-Hej – mówi Ania. Podnoszę się z łóżka i całujemy się w policzek na powitanie.
- Proszę, pomóż mi ! Kiedy byłam z Marco i przyjaciółką na kręglach poznałam Martina. Jest naczelnym jakieś gazety i zaproponował mi pracę. Mówiłam ci już, że skończyłam studia dziennikarskie. Mam napisać artykuł, na wybrany przeze mnie temat, żeby ostatecznie dostać tą pracę.
- I problem w tym, że nie wiesz na jaki temat napisać ? – pyta. Twierdząco kiwam głową. –Daj tą wizytówkę .
Podaję wizytówkę Anii, a ona rzuca okiem na nią.
- Znasz go ? – zadaję pytanie, kiedy widzę, że Ania uśmiecha się szeroko.
-Byłam kiedyś na jakieś imprezie z Robertem i tam go spotkałam. Zaczęliśmy rozmawiać o zdrowym odżywianiu się. Podobno bardzo się tym interesuje… Więc myślę, że o tym powinnaś napisać – opowiada Ania.
- Mogłabyś mi pomóc ?
- Pewnie. Ja będę ci opowiadała, a ty to jakoś ładnie to opisz…
Po godzinie opowiadania i pisania, kończymy. Razem czytamy efekt końcowy naszej pracy, po czym wysyłam artykuł na adres e-mail, który znajduje się na wizytówce. Zrobiło się już ciemno, więc biorę ciepły sweter i schodzimy na taras, gdzie siedzą już Marco i Robert. Ania siada na kolanach Roberta, a ja na wolnym krześle. Wyobrażam sobie, jak ja i Marco jesteśmy na miejscach Anii i Roberta. Jak się całujemy …
-Halo !
Podskakuję na krześle. Marco macha mi dłonią przed nosem.
-Przepraszam… Zamyśliłam się.
-Chcesz kiełbaskę ? – pyta .
-Nie, dziękuję.
- Powinnaś coś zjeść. Ważysz mniej niż najlżejsze piórko!
- Nie przesadzaj! Jem tyle ile powinnam – mówię i kładę rękę na kolanie Marco. Ale natychmiast zdaję sobie sprawę z tego i odsuwam rękę. Miło spędzamy czas. Daję skusić się na jedną lampkę wina.
Lewandowscy mówią, że są zmęczeni po czym wchodzą domu. Noc jest zimna. Wino trochę mnie rozgrzało, ale nadal odczuwam zimno. Marco wchodzi do domu, ale po chwili znowu wychodzi z kocem. Podaje mi go, okrywam się kocem. Oboje milczymy. Podobno, kiedy dwie osoby mogą milczeć w swoim towarzystwie i czuć się z tym swobodnie, to znaczy, że wytworzyła się między nimi szczególna więź. Czy tylko ta szczególna więź to coś więcej niż przyjaźń ?
-Ja też już pójdę się położyć – wstaję i wchodzę do domu.
Ubieram pidżamę i kładę się do łóżka. Nawet nie zdaję sobie sprawy, kiedy zasypiam. 

wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział dziewiąty


Cisza. Żadna z nas nic nie mówi. Julka patrzy na mnie przenikliwym wzrokiem. Starałam się, aby moja wypowiedź była jak najbardziej wiarygodna. Ale Julia za dobrze mnie zna… Chociaż… Może uwierzyła?
-Wmawiaj sobie-mówi w końcu.
-Nic sobie nie wmawiam. Nie kocham go!
Wstaję od stołu, wkładam naczynia do zlewu. Sama nie wiem czemu okłamałam Julkę… Jest jedną z niewielu osób, którym mogę zaufać. Siadam na kanapie i włączam telewizor. Po chwili do salonu wchodzi Julia i siada obok mnie.
-Odwieziesz mnie na lotnisko? – pyta, odbierając mi pilota. Zaczyna przeskakiwać po kanałach.
-Pewnie! Tylko o której ?
Próbuję odebrać Julce pilota, ale nie udaje mi się.
-Cholera! Za 15 minut muszę być na lotnisku.
Julka zrywa się na równe nogi i biegnie na górę. Jak zwykle zabiegana. Wbiegam po schodach i wchodzę do swojej sypialni. Wyciągam z szafy torbę na laptopa i pakuję do niej notebooka. Zabieram torbę, sweter z szafy i schodzę do przedpokoju. Ubieram kurtkę i czekam na Julkę. Po chwili schodzi po schodach, wlekąc za sobą walizkę. Pomagam jej z bagażem w drodze do samochodu.

-Za dwa tygodnie przyjeżdża do ciebie Andżelika. Ja już muszę lecieć!
Całuje mnie w policzek, łapie za rączkę walizki i biegnie w stronę odprawy.

Wyciągam torbę z notebookiem z bagażnika. Zamykam samochód i wchodzę do szpitala. Wsiadam do windy i wciskam guzik z cyferką 2. Winda zamyka się i powoli zaczyna wjeżdżać w górę.
Co dzieje się z Marco? Czemu jeszcze nie zadzwonił? Spoglądam na zegarek. Jest jeszcze dość wcześnie. Może śpi ? Albo ma trening? Chciałabym usłyszeć jego głos.
Dźwięk informuje mnie, że winda dotarła na właściwe piętro. Wysiadam i na korytarzu mijam zaprzyjaźnioną pielęgniarkę. Witam ją uśmiechem i wchodzę do sali babci. Ściągam kurtkę, wieszam ją na krześle i siadam na nim. Do sali wchodzi lekarz, a ja wstaję z krzesła.
-Pani już tutaj? Niech pani siedzi… Ja tylko na obchód… Dobrze byłoby, gdyby rozmawiała pani z babcią… To bardzo pomaga- mówi, sprawdzając aparaturę ustawioną obok łóżka babci. Żegna się skinieniem głowy i wychodzi z sali.
Rozmowa? Pomoże to nam obu. Gdyby babcia była zdrowa, zapewne rozmawiałybyśmy. Nie, pewnie byłabym teraz w Warszawie.
Zaczynam „rozmowę”. Raczej opowiadanie, bo mówię  wyłącznie ja. Wyżalam się z mojego beznadziejnego stanu. Zakochałam się. W piłkarzu. Bez wzajemności.
Wyciągam laptopa z torby i kładę go sobie na kolana. Spróbuję wymyślić jakiś temat do napisana tego artykułu. Tylko jaki może być ten temat ? Nie wiem nawet, dla jakiej gazety mam pracować.
Tysiące pomysłów, ale żaden nie wydaje się być genialny. Na jeden napisałam już coś, ale to nie jest dobre.
Jestem wściekła, myślałam, że pójdzie mi lepiej. Słyszę dźwięk dzwonka. Odbieram telefon, nie spoglądając na wyświetlacz. To może być tylko jedna osoba.
-Cześć. Moglibyśmy się spotkać?
-Przepraszam, nie mogę.  Znalazłam pracę i muszę napisać artykuł. Nie mam czasu – szybko rozłączam się. Co się ze mną dzieje ? To przez stres. Chciałam z nim rozmawiać, a tu nakrzyczałam na niego.
Pakuję laptopa do torby. Ubieram kurtkę i szybko wychodzę ze szpitala. Wsiadam do samochodu i po 20 minutach jestem pod domem. Parkuję samochód na podjeździe, wyciągam torbę z bagażnika  podchodzę do drzwi wejściowych. Szukając kluczy w torebce, pod drzwiami zauważam karton. Dochodzą z niego niezidentyfikowane przeze mnie dźwięki. Powoli podchodzę do pudła. Ostrożnie zaglądam do środka. W kartonie jest mały owczarek niemiecki, mały szczeniaczek. Otwieram drzwi i wnoszę karton do domu.
Ktoś podrzucił mi psa… Co ja z nim zrobię? Oddać go do schroniska? Spoglądam na niego. Jest prześliczny. Jego oczka… Nie, nie oddam go. Nie potrafiłabym patrzeć na niego, kiedy zostawiałabym go w schronisku. Pies będzie kolejną rzeczą, która będzie trzymała mnie w Dortmundzie. Znalazłam pracę, więc już dawno powinnam zdecydować się na pozostanie w Dortmundzie. Wyciągam pieska z kartonu i zaczynam głaskać, on liże mnie po ręce. Jak go nazwać? Rex, Max ? To takie zwyczajne imiona. On musi mieć nadzwyczajne imię. Pojawił się w niezwykłym czasie, w niezwykłych okolicznościach. Kładę go na ziemi i wchodzę do kuchni,  cały czas myśląc o imieniu dla zwierzęcia. Piesek nie odstępuje mnie na krok. Do miski nalewam wody i ustawiam ją na podłodze. Owczarek natychmiast zaczyna pić. Patrzę na niego i uśmiecham się. Cieszę się, że zdecydowałam się go przygarnąć.
Ktoś dzwoni do drzwi. Ruszam w ich kierunku, jednak szybciej dociera tam pies. Szczeka cicho. Otwieram drzwi i staje przede mną Marco, ubrany w jeansy i bluzę Borussi. I znowu szybsze bicie serca.
-Marco?
-Cześć. Mogę wejść?
Odsuwam się i gestem ręki zapraszam blondyna do środka. Zamykam za nim drzwi.
-Masz psa ? Jak się wabi ?- pyta, siada na kanapie i wskazuje na szczeniaka. Ten wskoczył na fotel i wpatruje się w piłkarza.
-Właściwie to jeszcze nie ma imienia. Przed kilkunastoma minutami znalazłam go pod domem. Ktoś go nie chciał i podrzucił .
Biorę na kolana owczarka, który nie spuszcza wzroku z Reusa.
-Może nazwiesz go Simba ? – proponuje i bierze na swoje kolana pieska. Drapie go za uszami.
-Jak Król Lew ?
-Dokładnie .
Szczeniak zaczyna szczekać.
 -Widzisz ? Jemu też się podoba?
Przyglądam się jak Marco głaszcze pieska, a później ten zaczyna go lizać po ręce.
-Chyba cię polubił-mówię. Marco uśmiecha się.
-A ty? – pyta.

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział ósmy

Wysiadam z samochodu i wbiegam na lotnisko. Rozglądam się na wszystkie strony. Słyszę swoje imię. Ktoś rzuca mi się na szyję.
-Jula- krzyczę radośnie imię przyjaciółki.
-Już myślałam, że nie przyjedziesz- mówi, kiedy odklejamy się od siebie.
-Dopiero dzisiaj przeczytałam twoją wiadomość. Trzeba było zadzwonić ! - wychodzimy z lotniska. Julia rozgląda się.
-Gdzie masz samochód? - pyta, unosząc brwi ku górze.
-Nie przyjechałam swoim samochodem.
-Czyli wracamy taksówką?
-Nie.
-To jak ? Pieszo ? - powoli zmierzamy w stronę samochodu Marco. On, czeka na nas, opierając się o samochód. -Czy to nie ten Marco ?- pyta Julia, wskazując palcem na blondyna.
-A znasz jeszcze jakiegoś Marco?- przedstawiam ich sobie. Wsiadamy do samochodu piłkarza i ruszamy do domu.
-Na żywo jest jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach - mówi Julka, kiedy zatrzymujemy się na skrzyżowaniu. Uśmiecham się pod nosem. Spoglądam na Marco. Też się uśmiecha. Zrozumiał co powiedziała Julia ? Przecież mówił, że nie rozumie polskiego.
Po 15 minutach jesteśmy pod domem. Marco pomaga Julii z walizkami, żegna się z nami i jedzie do siebie. My wchodzimy do domu i siadamy na kanapie w salonie. Zaczynamy plotkować. Przechodzimy do  kuchni, razem robimy coś do jedzenia i siadamy przy stole.
-Może dzisiaj zaszalejemy?- zaczyna rozmowę Julka.
-Co masz na myśli ?
-Imprezę. Zaprosisz tego swojego Marco ...
-On nie jest mój!
-Dobra, dobra. To gdzie mogłybyśmy pójść?
-Może na kręgielnię - Julka twierdząco kiwa głową. Kończymy posiłek i zmywamy naczynia.
-Zadzwoń do tego Marco. Niech przyprowadzi jakiegoś kolegę - mówi, wycierając mokry talerz.
-Ja myślałam, że przyjechałaś, bo się stęskniłaś ! A ty tu męża przyjechałaś szukać! - robię smutną minę. Julia całuje mnie w policzek i przytula. Wycieram mokre ręce w ręcznik i biorę telefon do ręki. Wybieram numer Marco i po dwukrotnym odsłuchaniu sygnału, blondyn odbiera telefon. Przyjmuje moje zaproszenie. Umawiamy się na 18 i kończę rozmowę.
Siadamy z Julką na kanapie. Postanowiłyśmy obejrzeć jakiś film.
Gotowe wsiadamy do mojego samochodu i ruszamy na kręgielnie.
Po znalezieniu miejsca parkingowego, wysiadamy z samochodu i  wchodzimy na kręgielnie. Przy wejściu czekają na nas Marco i Kevin. Witamy się z nimi pocałunkiem w policzek i rezerwujemy tor. Po kilku minutach zaczynamy grę. Śmiejemy się, opowiadamy sobie nawzajem jakieś kawały, anegdoty.
-Chcecie coś do picia ? - pytam, po bardzo udanym rzucie. Strike.
-Ja poproszę colę - odpowiada Marco.
-Dla mnie to samo- mówią jednocześnie Julia i Kevin. Kieruję się w stronę baru. Siadam na jednym z krzesełek ,stojących przy nim i zamawiam napoje. Rozglądam się po sali. Na krześle obok siada jakiś mężczyzna. Wysoki, czarne włosy, ubrany w koszulę w kratkę, czarną marynarkę i jeansy.
-Co taka piękna kobieta robi sama przy barze? - pyta ów mężczyzna. Przystojny, stwierdzam. Wygląda na może 5-6 lat starszego ode mnie. Przedstawiamy się sobie. Nazywa się Martin, tak jak myślałam ma 30 lat. Rozmawia nam się bardzo dobrze. Od przyjazdu do Niemiec nasza rozmowa schodzi na pracę.
-Czym się zajmujesz? - pyta, biorąc kolejny łyk wody mineralnej.
-Skończyłam studia dziennikarskie. Obecnie szukam pracy.
-Z nieba mi spadłaś. Tak się składa, że poszukuję dziennikarza, ale najpierw muszę sprawdzić twoje umiejętności. Napisałabyś jakiś artykuł- mówi, a ja mam ochotę skakać z radości. Dopiero zamierzałam wziąć się za szukanie pracy, a on sama przychodzi.
- Na jaki temat miałabym napisać ten artykuł ?
- Sama wymyśl temat i napisz artykuł- z kieszeni marynarki wyciąga wizytówkę.- Wyślij swoją pracę na mój adres E-mail. Najlepiej napisz też swój numer.
-Ile mam czasu ?
-Tydzień wystarczy?
-Dwa dni wystarczą - po moich słowach Martin zaczyna się śmiać.
-W naszej dziedzinie, dwa dni to nawet niewystarczający czas by pozbierać potrzebne materiały. Jeśli chcesz tą pracę, za tydzień chcę mieć twój artykuł na poczcie- mówi i odchodzi.
"Co za typek. Już ja mu pokażę", myślę. Biorę szklanki i wracam do przyjaciół. Jednak przy torze zastaję tylko Julkę.
-Godzinę cię nie było. Gdzie się zgubiłaś? - dopytuje Julia, kiedy stawiam szklanki na stole.
-Poszłam po picie.
-Tak ... Już ci wierzę! Przyznaj się, że poznałaś jakiegoś faceta.
-No poznałam. I co z tego? Gdzie Marco i Kevin ?
-Poszli po coś do picia, ale właśnie wracają - głową kiwa w stronę idących w naszym kierunku chłopaków. Marco zatrzymuje się przy jakieś kobiecie i zaczyna z nią gadać. Automatycznie odwracam głowę. On z nią flirtował. A co ja sobie wyobrażałam. Raczej już o tym myślałam. Zakochałam się nieszczęśliwie i bez wzajemności.
Kevin siada na sofie obok nas, a po chwili wznawiamy grę.
Po 3 godzinach spędzonych na kręgielni, żegnamy się z piłkarzami i wsiadamy do samochodu.

Budzi mnie Julka, która wylała na mnie szklankę wody. Zaczynam drzeć się wniebogłosy. Obie śmiejemy się. Odgrażam się i idę do łazienki.Ubieram się, włosy związuję w koński ogon. Schodzę do kuchni. Robię kanapki dla naszej dwójki. Julka siada przy stole i zaczyna zajadać się kanapkami. Stawiam kubek kawy obok niej i siadam na krześle. 
- Wracam dzisiaj do Polski - ni stąd ni zowąd oznajmia Julia. 
- Czemu tak szybko ? 
- Muszę załatwić coś ważnego- mówi,ale po chwili dodaje: -Weź w końcu powiedz temu swojemu Marco,że go kochasz ! -jej słowa zbiły mnie z tropu. Nie wiem co powiedzieć. Może spróbuję wybrnąć z sytuacji? 
- Wcale go nie kocham! Jesteśmy tylko przyjaciółmi - odpowiadam po kilku sekundach ciszy.

-*- 

Parkuje samochód pod jej domem. Szybko wychodzi z samochodu. Wskakuje po pięciu schodkach i staje przed drzwiami. Już miał zapukać, ale chwyta za klamkę i naciska ją. Otwarte. Musi wspomnieć jej, żeby zamykała drzwi na klucz. Przechodzi przez przedpokój i staje przed drzwiami kuchni. Słyszy rozmowę. Jej głos rozpozna wszędzie. Głos,który przyprawia go o mocniejsze bicie serca. Głos kobiecy,słodki. Zresztą kocha ją nie tylko za głos. Za jej urodę, odwagę. Kocha ją całą. Jednak nie wie czy ona czuje do niego to samo. Chciałby wyznać jej swoje uczucia. Nie. On jest gotowy wykrzyczeć to całemu światu. Tylko co go hamuje? Nigdy nie wstydził się wyznawać swoje uczucia, ale z tą dziewczyną jest inaczej. Wstydzi się wyznać jej miłość, bo boi się odrzucenia.
- Weź w końcu powiedz temu swojemu Marco,że go kochasz ! - słyszy,że Julia zaczęła rozmowę. Przez szparę pomiędzy drzwiami widzi,że Weronikę zdziwiła wypowiedź Julii,nic nie odpowiada.Rodzi się w nim nadzieja. Nadzieja,że Weronika czuje do niego miłość.
- Wcale go nie kocham! Jesteśmy tylko przyjaciółmi! - mówi po paru chwilach. On czuje jakby grunt walił mu się pod nogami. Nie. To złe określenie. Czuje,jakby przegrywał z przeciwną drużyną i nie mógł nic zrobić. Dziękuje Bogu,że nie postanowił wyznać swoich uczuć.
Po cichu wybiega z domu. Musi wyładować swoje emocje. Pojedzie na boisko.Tak,to najlepsze miejsce do rozładowania emocji. Wsiada do samochodu. Z piskiem opon odjeżdża. Chciałby z nią być. Pocałować ją. Kochać się z nią. Ale ona go nie kocha. Musi nacieszyć się jedynie z jej przyjaźni. Czy to mu wystarczy ? Musi .W uszach dudnią mu słowa Weroniki. 
Gwałtownie hamuje na czerwonym świetle,którego prawie nie przeoczył. Myśli o niej cały czas. Wielokrotnie wyobrażał sobie, jak się z nią całuje. Poznali się bardzo niedawno temu,a on wpadł po uszy. Nigdy nie przypuszczał, że istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. Doskonale pamięta,kiedy po raz pierwszy zobaczył ją na tym lotnisku. Zebrał się wtedy na odwagę i podszedł do niej. Bardzo dobrze zrobił,stwierdza. Teraz może cieszyć się chociaż z czasu z nią spędzonego. 
Jakiś kierowca trąbi.Tak, przeoczył moment kiedy pojawiło się zielone światło.Wciska pedał gazu.Myśli o niej. Z jego głowy nie może zniknąć jej obraz.Kocha ją. Jak wariat,ale musi się z tym pogodzić.Dojeżdża na obiekt. Wita się z ochroniarzem. Doskonale go zna.Zawsze,kiedy ma jakieś problemy przyjeżdża tutaj.Na boisku może wyładować swój stres. Z bagażnika wyciąga piłkę. Wchodzi na murawę. Zaczyna kopać piłkę. Z całej swojej mocy. Dwukrotnie trafia w poprzeczkę. Weronika,Weronika,Weronika.Chciałby teraz ją pocałować. Zatopić się w jej pięknych,niebieskich oczach.