Cisza. Żadna z nas nic nie mówi. Julka patrzy na mnie
przenikliwym wzrokiem. Starałam się, aby moja wypowiedź była jak najbardziej
wiarygodna. Ale Julia za dobrze mnie zna… Chociaż… Może uwierzyła?
-Wmawiaj sobie-mówi w końcu.
-Nic sobie nie wmawiam. Nie kocham go!
Wstaję od stołu, wkładam naczynia do zlewu. Sama nie wiem
czemu okłamałam Julkę… Jest jedną z niewielu osób, którym mogę zaufać. Siadam
na kanapie i włączam telewizor. Po chwili do salonu wchodzi Julia i siada obok
mnie.
-Odwieziesz mnie na lotnisko? – pyta, odbierając mi pilota.
Zaczyna przeskakiwać po kanałach.
-Pewnie! Tylko o której ?
Próbuję odebrać Julce pilota, ale nie udaje mi się.
-Cholera! Za 15 minut muszę być na lotnisku.
Julka zrywa się na równe nogi i biegnie na górę. Jak zwykle
zabiegana. Wbiegam po schodach i wchodzę do swojej sypialni. Wyciągam z szafy
torbę na laptopa i pakuję do niej notebooka. Zabieram torbę, sweter z szafy i
schodzę do przedpokoju. Ubieram kurtkę i czekam na Julkę. Po chwili schodzi po
schodach, wlekąc za sobą walizkę. Pomagam jej z bagażem w drodze do samochodu.
-Za dwa tygodnie przyjeżdża do ciebie Andżelika. Ja już
muszę lecieć!
Całuje mnie w policzek, łapie za rączkę walizki i biegnie w
stronę odprawy.
Wyciągam torbę z notebookiem z bagażnika. Zamykam samochód i
wchodzę do szpitala. Wsiadam do windy i wciskam guzik z cyferką 2. Winda zamyka
się i powoli zaczyna wjeżdżać w górę.
Co dzieje się z Marco? Czemu jeszcze nie zadzwonił?
Spoglądam na zegarek. Jest jeszcze dość wcześnie. Może śpi ? Albo ma trening?
Chciałabym usłyszeć jego głos.
Dźwięk informuje mnie, że winda dotarła na właściwe piętro.
Wysiadam i na korytarzu mijam zaprzyjaźnioną pielęgniarkę. Witam ją uśmiechem i
wchodzę do sali babci. Ściągam kurtkę, wieszam ją na krześle i siadam na nim. Do
sali wchodzi lekarz, a ja wstaję z krzesła.
-Pani już tutaj? Niech pani siedzi… Ja tylko na obchód…
Dobrze byłoby, gdyby rozmawiała pani z babcią… To bardzo pomaga- mówi,
sprawdzając aparaturę ustawioną obok łóżka babci. Żegna się skinieniem głowy i
wychodzi z sali.
Rozmowa? Pomoże to nam obu. Gdyby babcia była zdrowa, zapewne
rozmawiałybyśmy. Nie, pewnie byłabym teraz w Warszawie.
Zaczynam „rozmowę”. Raczej opowiadanie, bo mówię wyłącznie ja. Wyżalam się z mojego
beznadziejnego stanu. Zakochałam się. W piłkarzu. Bez wzajemności.
Wyciągam laptopa z torby i kładę go sobie na kolana. Spróbuję
wymyślić jakiś temat do napisana tego artykułu. Tylko jaki może być ten temat ?
Nie wiem nawet, dla jakiej gazety mam pracować.
Tysiące pomysłów, ale żaden nie wydaje się być genialny. Na
jeden napisałam już coś, ale to nie jest dobre.
Jestem wściekła, myślałam, że pójdzie mi lepiej. Słyszę
dźwięk dzwonka. Odbieram telefon, nie spoglądając na wyświetlacz. To może być
tylko jedna osoba.
-Cześć. Moglibyśmy się spotkać?
-Przepraszam, nie mogę.
Znalazłam pracę i muszę napisać artykuł. Nie mam czasu – szybko rozłączam
się. Co się ze mną dzieje ? To przez stres. Chciałam z nim rozmawiać, a tu
nakrzyczałam na niego.
Pakuję laptopa do torby. Ubieram kurtkę i szybko wychodzę ze
szpitala. Wsiadam do samochodu i po 20 minutach jestem pod domem. Parkuję
samochód na podjeździe, wyciągam torbę z bagażnika podchodzę do drzwi wejściowych. Szukając
kluczy w torebce, pod drzwiami zauważam karton. Dochodzą z niego
niezidentyfikowane przeze mnie dźwięki. Powoli podchodzę do pudła. Ostrożnie
zaglądam do środka. W kartonie jest mały owczarek niemiecki, mały szczeniaczek.
Otwieram drzwi i wnoszę karton do domu.
Ktoś podrzucił mi psa… Co ja z nim zrobię? Oddać go do
schroniska? Spoglądam na niego. Jest prześliczny. Jego oczka… Nie, nie oddam
go. Nie potrafiłabym patrzeć na niego, kiedy zostawiałabym go w schronisku.
Pies będzie kolejną rzeczą, która będzie trzymała mnie w Dortmundzie. Znalazłam
pracę, więc już dawno powinnam zdecydować się na pozostanie w Dortmundzie.
Wyciągam pieska z kartonu i zaczynam głaskać, on liże mnie po ręce. Jak go
nazwać? Rex, Max ? To takie zwyczajne imiona. On musi mieć nadzwyczajne imię.
Pojawił się w niezwykłym czasie, w niezwykłych okolicznościach. Kładę go na
ziemi i wchodzę do kuchni, cały czas
myśląc o imieniu dla zwierzęcia. Piesek nie odstępuje mnie na krok. Do miski
nalewam wody i ustawiam ją na podłodze. Owczarek natychmiast zaczyna pić.
Patrzę na niego i uśmiecham się. Cieszę się, że zdecydowałam się go przygarnąć.
Ktoś dzwoni do drzwi. Ruszam w ich kierunku, jednak szybciej
dociera tam pies. Szczeka cicho. Otwieram drzwi i staje przede mną Marco,
ubrany w jeansy i bluzę Borussi. I znowu szybsze bicie serca.
-Marco?
-Cześć. Mogę wejść?
Odsuwam się i gestem ręki zapraszam blondyna do środka.
Zamykam za nim drzwi.
-Masz psa ? Jak się wabi ?- pyta, siada na kanapie i
wskazuje na szczeniaka. Ten wskoczył na fotel i wpatruje się w piłkarza.
-Właściwie to jeszcze nie ma imienia. Przed kilkunastoma
minutami znalazłam go pod domem. Ktoś go nie chciał i podrzucił .
Biorę na kolana owczarka, który nie spuszcza wzroku z Reusa.
-Może nazwiesz go Simba ? – proponuje i bierze na swoje
kolana pieska. Drapie go za uszami.
-Jak Król Lew ?
-Dokładnie .
Szczeniak zaczyna szczekać.
-Widzisz ? Jemu też
się podoba?
Przyglądam się jak Marco głaszcze pieska, a później ten
zaczyna go lizać po ręce.
-Chyba cię polubił-mówię. Marco uśmiecha się.
-A ty? – pyta.
Serio? A jeszcze niedawno prowadziłyśmy konwersację o takich zakończeniach... Pamiętaj, ja wiem gdzie mieszkasz XD
OdpowiedzUsuńRozdział super, jak zawsze :) Czekam na nn ;)
buziaki ;****
Zaczynam się bać ... XD
OdpowiedzUsuńPowinnaś Słonko XD
Usuń